Gorący news

Zapraszamy na zakupy do sklepu stacjonarnego i internetowego www.ustefiego.pl

 

<

Alfabet Zbyszka Stefańskiego, odsłona nr. 3

Andrzej Grubba…

Wielokrotnie pisaliśmy o Andrzeju Grubbie na naszym portalu.

Miałem to szczęście, że przez parę lat w czasie jego największych sukcesów trenowałem z nim na jednej hali.

Na tej osławionej sali nr.2 wydartej przez p. Szota z zakładu gimnastyki wiele lat później.

Andrzej Grubba to ikona polskiego tenisa stołowego i polskiego sportu.

Samorodny talent, który w niewiarygodny sposób dochodził do mistrzostwa.

Pamiętam, że po porażce z chińskim obrońcą w finale Pucharu Świata mówił mi i w wielu wywiadach prasowych, że to jedyny przeciwnik na świecie z którym nie żadnych szans. Mówił też, że w rzeczonym finale, żeby się nie skompromitować postanowił z nim grać na loba.

Upiekł przy tym parę pieczeni: dał radość chińskiej gawiedzi i nie skompromitował się wysoką porażką, bo kompletnie taką taktyką zaskoczył Chińczyka.

Idąc dalej w swojej opowieści podkreślam fenomen Andrzeja Grubby, który już parę lat później rzeczonego chińskiego obrońcę potrafił już ogrywać…..

O jego sukcesach nie będę pisał, bo to wie lub powinien wiedzieć każdy pasjonat tenisa stołowego.

Chyba jego największym osiągnięciem był zdobycie Pucharu Świata w samych Chinach.

Raz też tryumfował w prestiżowym turnieju Europa TOP 12.

Lubił błyszczeć w błysku fleszy i rozkręcał się przy widoku kamer.

Lubił być słuchany i wiecznie był głodny sukcesów.

Nie potrafił się do końca pogodzić z upływem czasu, bo chciał królować wiecznie.

Nie udało mu się to niestety do końca z paru powodów.

Nie zdobył nigdy złotego medalu w singla na imprezie rangi mistrzowskiej.

Choć pewnie ilości tytułów w imprezach mniejszej rangi pozazdrościł mu sam Waldner.

Dlaczego?

Kompleksy Polaka wychowanego w komunistycznym kraju, wspaniała generacja Szwedów, brak odpowiedniego trenera-fachowca-mentora, zbytnie szafowanie siłami na imprezach mniejszej rangi, dwóch samców alfa w jednej ekipie?

Długo by pewnie rozprawiać.

Pewnie wszystkiego po trochu…

Jako człowiek był niełatwy…

Ale to często cecha ludzi wielkich.
Pamiętam jak długimi miesiącami ścigał mnie za rzekome zgubienie spodni firmy Stiga.

Wyceniał je na ileś tam dolarów, co wtedy były jednym średnim miesięcznym wynagrodzeniem w komunistycznym kraju…

Jednego dnia trzeba go było słuchać, by następnego dnia o Tobie zapomniał.

Pamiętam jak już w Niemczech przegadałem z nim prawie całą noc, by już parę dni później w Gdańsku otoczony wianuszkiem wdzięcznych słuchaczy w ogóle mnie nie rozpoznał.

Jednak czar tamtej nocy do tej pory we mnie jest.

Andrzej Grubba miał w sobie magnetzym, był prawdziwym czarodziejem dusz i potrafił rozprawiać o wielkim świecie tenisa stołowego, sportu, polityki i biznesu godzinami.

Jego śmierć na raka płuc była kompletnym zaprzeczeniem jego stylu życia.

Takie kompletne zderzenie pryncypiów, celów i realiów tego i tamtego świata.

Jak każdy późniejszy mistrz był pazerny na sukces.

Nie zadawalał się byle czym i chciał być ciągle najlepszy.

Opowiadał mi o nim Miro Shenk – czeski wicemistrz Europy juniorów z tamtych czasów:

Pamiętam jak na jakimś młodzieżowym turnieju Andrzej Grubba do mnie podszedł i poprosił mnie o pokazanie i nauczenie forhendowego serwu zza głowy. Nawet oferował jakąś tam coca colę, czy chipsy…

Tak mi długo truł, że mu pokazałem….

I patrz – ciągnął – co ja osiagnąłem, a co on…?

Andrzej Grubba to zwycięzca najbardziej prestiżowego plebiscytu na najlepszego sportowca roku organizowanego od wielu lat przez redakcję Przeglądu Sportowego.

Jakże to wiele mówi ile on sam jeden zrobił dla polskiego tenisa stołowego.

Za jego czasów na mecze Superligi ustawiały się kolejki kibiców, a tenis stołowy był obok piki nożnej wręcz sportem narodowym.

To mogłaby być jego spuścizna i potencjał na następne dekady dla dyscypliny.

Potencjał, który jednak potem związkowi prezesi (czytaj dealerzy sprzętu) wrzucili w otchłań prywatnych biznesów, wzajemnych animozji, a przede wszystkim małostkowości.

Andrzej Grubba powinien minimum 2 rzy wygrać Mistrzostwa Europy w singla i raz drużynowo (ta niespodziewana porażka z Francją).

Dwa razy stawał w finale singla naprzeciwko Szwedom i był w tych pojedynkach zdecydowanym faworytem.

Może nie był na to gotowy?

Cóż nikt nie wybiera swojego czasu.

Po prostu jest nam dany.

Pewnie w czasach Timo Bolla nie miałby sobie w Europie równych.

A tak dwa razy przegrał i niech to będzie synonimem kondycji i specyfiki polskiego tenisa stołowego.

Był i jest potencjał, a jednak przegrywamy…

Zbyszek Stefański

Linki zaprzyjaźnione:

Alfabet Zbyszka Stefańskiego

Alfabet Zbyszka Stefańskiego, odsłona nr. 2

Przeżyjmy to jeszcze raz – finał ME 1990 Appelgren – Grubba

Zbyszek Liszewski pisał

To już 12 lat

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Komentarze

Darek / 30.07.2017

Jakiś czas temu także stworzyłem swój alfabet 🙂 jednak taki motywacyjny. Jak mam gorszy dzień lub po prostu chcę sobie przypomnieć jak fajnie się czułem to odpalam sobie ten filmik:
https://www.youtube.com/watch?v=v0f5VNWIVMg

  • Pingback: Tenis stołowy – Time-Out.pl

  • NEWSLETTER

    Zapisz się do newslettera i bądź zawsze na bieżąco

    O nas

    Portal www.time-out.pl powstał w głowie 2 osób Zbyszka Stefańskiego i Rafała Kurowskiego. Nie udało mi się ustalić dokładnej daty rozpoczęcia naszej działalności. ale po kolei....
    Czytaj więcej

    Na skróty

    Facebook

    Znajdź nas na Facebooku