Gorący news

Zapraszamy na zakupy do sklepu stacjonarnego i internetowego www.ustefiego.pl

 

<

Fenomen Andrzeja Grubby, cz.II

Kontynuuję swoje opowieści o jednym z najwybitniejszych tenisistów stołowych naszego kraju. Tym razem będzie to zbiór wydarzeń, których byłem świadkiem, bądź historie usłyszane z wiarygodnych źródeł.

Image

fot. Andrzej Nowak

Charakter Andrzeja Grubby ilustruje pewna historia.

Opowiedział mi ją mój czeski kolega Miroslav Schenk. Zdarzyło się to podczas jednego ze zgrupowań z czechosłowacką kadrą juniorów gdzieś pod koniec lat 70-tych.

Wówczas to Miroslaw Schenk był aktualnym wicemistrzem Europy juniorów. O takich sukcesach ówczesny Andrzej Grubba mógł zaledwie pomarzyć. Sam zaczął grać mając 14 lat i siłą rzeczy nie mógł się równać z najlepszymi w Europie w kategoriach młodzieżowych.

Andrzej będąc świadomym tego ile przed nim pracy świadomie lub nieświadomie chciał się uczyć od lepszych od siebie. Na "ofiarę" wybrał sobie właśnie czechosłowackiego kolegę.

Miroslav Schenk pseudonim "Miro" słynął wówczas w Europie z forhendowego bocznego serwu granego zza głowy. Tego, który tak skutecznie dziś wykonuje Dmitrij Ovtcharov.

Grubba chodził za Miro w ciągu całego obozu oferując mu za darmo oranżadę i pączki, żeby ten mu pokazał i pomógł się nauczyć tego zagrania. Tak długo go męczył aż Miro się zgodził.

Nieobecny już wśród nas mistrz nie chciał nigdy przegrywać. We wszystkim chciał być najlepszy.

Pamiętam jak po przegranym z Leszkiem Kucharskim finale MP nie bacząc na nic dał głośny upust swojej frustracji.

Był królem rywalizacji i choć często się jej bał, to każdy trening traktował jako okazję do sprawdzenia się. Kiedy na treningach, czy zgrupowaniach pojawiali się różni nieznani zawodnicy z każdym zagrał przynajmniej jedną partię. I to niezależnie od ich poziomu. Wiedział, że każdy z nich ma coś specyficznego, jedynego w swoim rodzaju, co sprawia, że wygrywa z innymi. Chciał to przetestować na samym sobie zdobywając w ten sposób nowe doświadczenia.

Na słynnych zgrupowaniach kondycyjnych w Zakopanem nie chciał się dać wyprzedzać innym. W piłkę nożną biegał najwięcej, a swoich partnerów z drużyny rugał niemiłosiernie. Sam jednak najwięcej wymagał od samego siebie.

Uwielbiał nowości i jako klasyczny przykład samouka próbował w swój trening ciągle wprowadzać coś innego.

Jednym razem trenował z rakietką zbliżoną wymiarami do rakiety do tenisa ziemnego. Następnym trenował z kilogramową opaską na nadgarstku, bądź przynosił długą gumową linę i ćwiczył siłę specjalną. Wiele z tych nowości z pewnością podpatrzył będąc na niezliczonych międzynarodowych zgrupowaniach, zawodach i na treningach. Jak sobie już coś upatrzył to nigdy nie dawał za wygraną, póki tego nie zdobył.

Znane też były jego pojedynki deska na deskę z panem Józkiem Kaczyńskim z gdańskiego AZS AWF. Potrafił też ogrywać bardzo dobrych zawodników grając z nimi na krześle…

Znany też był jako znakomity tenisista ziemny.

W czasie samego treningu był już perfekcjonistą. Jak już trening to na 100%.

Pamiętam jedną ważną uwagę dotyczącą samego treningu technicznego naszego mistrza. Było to podczas treningu z Jarkiem Łowickim. Piłka odbita od podłogi po błędzie Andrzeja miała jeszcze tak wysoki kozioł, że znalazła się ponad powierzchnią stołu. Można ją było jeszcze odbić na drugą stronę (bo serw miał A.G.), bądź złapać i wtedy oddać na drugą stronę. Jareł Łowicki wybrał tą drugą opcję. Widząc to Andrzej Grubba powiedział, żeby starał się odgrywać takie piłki na drugą stronę, co zresztą on sam czyni. Uczy to bowiem walki o każdą piłkę, a także poprawia czucie. Odegranie takiej piłki nie jest przecież łatwe piłka ma jeszcze rotację, odbija się od podłogi, rotacja zmienia się itd.

Pamiętam też jak Andrzej zbierając piłkę z podłogi po zakończonej akcji częstokroć wiele metrów od stołu bardzo często natychmiast odgrywał ją do partnera, z którym grał. Oczywiście w przypadku kiedy tamten miał serw. Piłka prawie zawsze z tą, czy inną rotacją kreśląc w powietrzu niesamowite figury geometryczne wracała do partnera.

W tamtych czasach na treningach klubowych i zgrupowaniach kadry była popularna tzw. fala. Wykorzystywano młodszych do różnego rodzaju zadań, posług itd.

Istotnym przejawem fali był tzw. chrzest. Polegał on na tym, że świeżo upieczonym kadrowiczom, obozowiczom wypłacano w dobrze znane miejsce klapsy.

W zależności od humoru, miejsca i ekipy bito rękoma albo klapkami.

W jednym z takich obozów uczestniczył niżej podpisany. Dla mnie oraz Piotrka Frąckowiaka był to pierwszy obóz kadry seniorów. Siłą rzeczy należał nam się chrzest. Pech chciał, że zgrupowanie zgromadziło sporą grupę animatorów chrztu. Silne ekipy z Gdańska, Gliwic, Czerwionki, Jastrzębia i innych klubów potraktowały to jako atrakcję dnia. Na pierwszy ogień poszedł Piotrek Frąckowiak. Po kilkunastu ciosach zalał się rzewnymi łzami, bo naprawdę bolało. Poza nielicznymi wyjątkami (pamiętam Zenka Pierończyka i chyba Piotrka Molendę) większość biła bez litości. Po tym przyszła kolej na mnie. Bili w jedną stronę pupy, by mocniej bolało. Andrzej Grubba jak pamiętam bił jako ostatni. Przed swoją kolejką zapytał mnie, w które miejsce ma bić. Oczywiście odpowiedziałem tam gdzie mniej bolało. Andrzej w odpowiedzi uderzył w to samo miejsce, co pozostali. Jakoś wytrzymałem, ale na radę od Andrzeja, by płakać, bo to mi pomoże ryknąłem głośnym płaczem. Gdy się trochę uspokoiłem Andrzej do mnie podszedł i powiedział coś w tym rodzaju: "no młody teraz jestem dla ciebie Andrzej, szacunek, że tak wytrzymałeś".

Dzisiaj takie zwyczaje powinny (słusznie) szokować, ale wtedy było to normalne. A ja byłem dumny, że do Andrzeja Grubby mogę mówić na ty.

Na koniec refleksja, która narzuca się sama: Andrzej Grubba chciał być najlepszy na świecie, nie bał się tego i robił wszystko, by to wprowadzić w życie. Dziś wielu powie, że miał talent, szczęście itp., dlatego tak daleko zaszedł. Ja odpowiem, że na talent, szczęście itp. ten znakomity zawodnik zapracował tytaniczną pracą i wielkimi marzeniami, które miał ten skromny chłopak z Zelgoszczy.

Na koniec jeszcze jedna sprawa.

Zasmuca mnie fakt, że na oficjalnej stronie PZTS-u nie ma nawet wzmianki o rocznicy śmierci naszego mistrza. 

Zbyszek Stefański

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

NEWSLETTER

Zapisz się do newslettera i bądź zawsze na bieżąco

O nas

Portal www.time-out.pl powstał w głowie 2 osób Zbyszka Stefańskiego i Rafała Kurowskiego. Nie udało mi się ustalić dokładnej daty rozpoczęcia naszej działalności. ale po kolei....
Czytaj więcej

Na skróty

Facebook

Znajdź nas na Facebooku