Gorący news

Zapraszamy na zakupy do sklepu stacjonarnego i internetowego www.ustefiego.pl

 

<

Po Igrzyskach

Po Igrzyskach

Krzysztof Piwowarski pisał wielokrotnie, że powinniśmy szukać systemu rywalizacji, który jest atrakcyjny i ciekawy. Oglądając japońskie Igrzyska dochodzę do wniosku, że nasza dyscyplina wymaga zmian. Współczesny tenis stołowy to albo chodzenie dookoła stołu, albo zastanawianie się nad serwisem. Myślenie nasze powinno zmierzać w kierunku wydłużenia gry. Chyba że chcemy tworzyć niby elitarną dyscyplinę i upajać się tym, że jest piękna i trudna.

Polki na Igrzyskach

Rywalizowaliśmy w turnieju indywidualnym i drużynowym kobiet. Nasze panie nie zwojowały zbyt wiele w Japonii. Druga runda osiągnięta przez Partykę i Li Qian cieszyć specjalnie nie może. Nie ma też co załamywać rąk. Trochę szkoda niewykorzystanych szans Partyki w meczu z Diną Meshref. Li Qian najzwyczajniej w świecie zagrała źle, a Jian Fang Lay wyjątkowo Polce nie „leżała”.

Cztery ugrane sety w zawodach drużynowych to dorobek naszych reprezentantek. Gdyby deblowi udało się wykorzystać jedną z trzech piłek meczowych, być może mecz miałby inny przebieg. Polki o ostatecznym rozrachunku nie wygrały żadnej gry i bilans nie wygląda dobrze.

 

Nuda

Mimo olbrzymiej sympatii do tenisa stołowego coraz trudniej ogląda mi się całe mecze. Mało jest samej gry, a dużo chodzenia obok stołu. Mam wrażenie, że sami zawodnicy tego nie rozumieją i zamiast dążyć do przyspieszenia gry celebrują serwis, zwłaszcza w końcówkach setów. A że spacerek jest dobry w parku, a nie na sportowych arenach, sami jesteśmy winni tego, że atrakcyjność bywa bardzo kiepska.

Przeanalizowałam pierwszego seta z meczu Ma Long – Simon Gauzy. Rozegranych zostało 17 akcji. Bezpośrednio z serwisu zostało zdobytych 8 punktów. Na jednym uderzeniu serwującego skończyły się 4 wymiany (serwis, odbiór, jedno tempo). W całym secie zatem mogliśmy obejrzeć 5 ciekawych akcji. Oczywiście w pierwszym secie zawodnicy są nieco mniej rozgrzani. Ale mi po pierwszym secie nie chce się dalej oglądać. Problem tenisa stołowego leży właśnie w tym, że przy stole nie za wiele się dzieje. A jak się nie dzieje prawie nic, widz się nudzi i nie chce tego oglądać. Blisko połowa seta we wspomnianym przeze mnie meczu sprowadzała się tylko i wyłącznie do serwisu! Czy my tego chcemy? Czy taka gra ma w ogóle sens?

Brutalna odpowiedź na moje chęci i rozważania może też być taka, że świat woli rywalizację, gdy odbijana rakietkami jest większa piłeczka np. w Wielkim Szlemie. I co byśmy nie zrobili część dyscyplin jest skazana na nieco mniejszą popularność. Pokrewne sporty jak squash i badminton muszą ustąpić miejsca tenisowi ziemnemu. Kibice, mimo że sercem jesteśmy po stronie tenisa stołowego, wybiorą Federera zamiast Ma Longa. Nie zmienia to faktu, że tenis stołowy w obecnym wydaniu raczej nie będzie przyciągał widzów, a puste trybuny to dla każdego sportu przykry widok.

 

Co zrobić?

Oto jest pytanie. Można zacząć od prostych kroków i testowania kilku rozwiązań

  1. Podnieść siateczkę. To powinno zwolnić grę. Nieco wolniejsze gra powinna wpłynąć na atrakcyjność dyscypliny.
  2. Zwiększyć obwód piłki. Zawodnicy wiele lat temu dość szybko przestawili się na piłeczki większe o 2 milimetry. Do piłek z nowego materiału zawodnicy bez problemów się przystosowali i w mojej ocenie nie ma za dużej różnicy, dlatego warto rozważyć kolejne powiększenie piłek. Dość trudno ocenić, jak będzie wyglądała gra, ale warto spróbować tego rozwiązania.
  3. Zlikwidować time-out. Nie chodzi o portal Zbigniewa Stefańskiego, tylko o przerwę na żądanie. Jest tyle przerw w grze, że kolejna mija się z celem. Albo chociaż skrócić time-out o połowę.
  4. Wzorem tenisa ziemnego wprowadzić obowiązek serwisu w określonym czasie. Kwestią dyskusji jest to, czy ma wynosić 20 sekund, jak u naszego bogatszego brata czy mniej. Moim zdaniem oczywiście znacznie mniej.
  5. Szukać nowych rozwiązań rywalizacji. Jeżeli się nie mylę wspomniany przeze mnie Krzysztof Piwowarski pisał o połączeniu męskiej i żeńskiej rywalizacji. Zresztą mecz taki możemy obejrzeć w Internecie, w którym rywalizują reprezentanci Chin.
  6. Promować funkcje zdrowotne tenisa stołowego.

 

Szachowy fenomen

Chcę nawiązać do szachów, na które szczególnie w Internecie możemy obserwować spektakularny boom. Związane jest to z trzema czynnikami. Po pierwsze Netflix zafundował nam serial „Gambit królowej”, który zwrócił niezwykłą wręcz uwagę na szachy. Po drugie nasz arcymistrz Jan Krzysztof Duda święcący triumfy w turniejach, mimo że poza pucharem świata nie osiągnął spektakularnego sukcesu. Po trzecie świetne transmisje internetowe, które przyciągają widzów, a to dzięki pasjonatom szachów, którzy wprowadzili na internetowych kanałach powiew świeżości, otwartość i wiedzę na wysokim poziomie. Mamy więc film popularyzujący szachy. Mamy zawodnika, z którego jesteśmy dumni i mu kibicujemy. Otwarte głowy zawodników, kibiców (nie wiem, jak ich dokładnie nazwać). Mamy więc grupę osób, chcących tę dyscyplinę popularyzować i pewnie też na niej zarabiać, a wszystko jest godne pochwały. Internetowe transmisje przyciągają tysiące osób.

A jak sprawa wygląda w naszej dyscyplinie? Filmu nie ma – ale na to nie mamy za dużego wpływu. Sukcesy się zdarzają, choć z mistrzostwem Europy Li Qian nie tak łatwo (przynajmniej dla mnie, co przykrością przyznaję) się utożsamiać. Trudno odnaleźć takie chęci w środowisku tenisistów stołowych, jakie dostrzegam u szachistów w kontekście popularyzacji dyscypliny.

Słuchałam komentatora, który był jednocześnie wodzirejem na którymś z meczów superligi czy ekstraklasy kobiet i doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego sami się kompromitujemy, nie tyle nie dbając o oprawę meczu, ale dobierając do transmisji osoby, które nigdy nie powinny się tam znaleźć. Dla odmiany z przyjemnością słuchałam komentarzy Natalii Bąk.

 

Superliga

Odnalazłam swój stary komentarz, który odnosił się do superligi tenisa stołowego. Cztery lata temu pisałam: „Nie sądzę, żeby Vrablik, Paikov, Prokopcov, Lakeev, Sirucek, Konecny, Horejsi, Oversjo, Platonow wnosili coś bardzo wartościowego do polskiego tenisa stołowego”.

Kilka lat minęło, bo wpis pochodzi z lipca 2017 roku i poza nazwiskami nie za dużo się zmieniło. Superliga powinna przyciągać wysokim poziomem i atrakcyjnością. Mogłaby stwarzać szansę rozwoju i postępu dla młodych. Nie prezentuje ani jednego, ani drugiego. Niestety, frekwencja na meczach raczej potwierdza moją tezę niż jej zaprzecza.

 

Polskie szanse

Krajowy tenis stołowy wymaga głębokiej reformy. Niby światełkiem w tunelu są wyniki ostatnich ME kadetów i juniorów, ale powinniśmy patrzeć na tenis stołowy nieco szerzej. Mądre głowy w klubach i PZTS muszą pilnować, żeby potencjał zdolnych tenisistów stołowych się nie zmarnował. To wielkie wyzwanie. Trzeba się cieszyć z wyników Polaków w Chorwacji. Nie pozostaje nic innego jak ciężko pracować, żeby podobne sukcesy zostały powtórzone w rozgrywkach seniorskich.

Chciałabym także, żeby odważne postrzeganie tenisa stołowego przełożyło się na wypracowanie nowego modelu rywalizacji. Nikt nam nie zabroni eksperymentować przy wszelkiego rodzaju rozgrywkach. Tutaj nie ma nic do stracenia. Skoro nie mamy ani większych sukcesów ani hal zapełnionych kibicami, powinniśmy coś zmienić. Najlepiej byłoby działać tak, żeby świat kopiował nasze rozwiązania. Kiedyś Andrzej Grubba z Leszkiem Kucharskim wprowadzali polski tenis na salony, teraz chciałabym, żeby polski system rywalizacji został wypracowany, a na światowych salonach na trwałe zagościł.

Czytelniczka

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

NEWSLETTER

Zapisz się do newslettera i bądź zawsze na bieżąco

O nas

Portal www.time-out.pl powstał w głowie 2 osób Zbyszka Stefańskiego i Rafała Kurowskiego. Nie udało mi się ustalić dokładnej daty rozpoczęcia naszej działalności. ale po kolei....
Czytaj więcej

Na skróty

Facebook

Znajdź nas na Facebooku