Gorący news

Zapraszamy na zakupy do sklepu stacjonarnego i internetowego www.ustefiego.pl

 

<

Wielki trener, czy wielki zawodnik?

Cała tenisowa Polska zastanawia się nad brakiem sukcesów naszych rodzimych zawodników na arenie międzynarodowej. Mamy przecież już od niespełna dwóch dekad  przyzwoite wyniki w kategoriach młodzieżowych. Zdobywamy medale na wielu młodzieżowych imprezach typu ME, czy nawet MŚ. Jednak nie potrafimy dochować się światowej klasy  zawodników, czy zawodniczek na poziomie Grubby i Kucharskiego.

Image 

Ba, dzisiejszym najlepszym dużo brakuje do Lucka Błaszczyka, który jest gwiazdą europejskiego formatu.

Jakie są tego przyczyny?

Można oczywiście w nieskończoność dyskutować nad tym. I w każdej teorii na ten temat na pewno będzie dużo racji.

Generacja generacji nierówna. Lata 70-te, 80-te, 90-te i czasy dzisiejsze były i są specyficzne i rządzą się swoimi prawami.

Prawami, które wynikają z charakterystyki czasów, sytuacji politycznej, zasad i przepisów funkcjonowania sportu w tych, czy innych realiach.

Nie można więc tylko na zasadzie prostych porównań dawać gotowych odpowiedzi.

Nie wiadomo np. czy dzisiejszy Andrzej Grubba lub Leszek Kucharski byliby tak głodni sukcesów jak wtedy 20 –30 lat temu, gdzie wyjazd za granicę był dla wybrańców, paszport szarego człowieka leżał w szufladzie u pierwszego sekretarza partii, a cena dresu Butterfly`a równała się miesięcznej pensji robotnika.

Może z kolei dzisiejsi zawodnicy młodego pokolenia, zdobywcy medali na ME kadetów, czy juniorów przeniesieni w tamte realia znaleźliby w sobie o wiele więcej motywacji do bycia najlepszymi?

Z drugiej strony pewne rzeczy są jednak niezbywalne i uniwersalne.

Grubba i Kucharski to w dużej mierze samorodne talenty, których sukcesy wyrosły głównie na zasadzie wzajemnej rywalizacji na treningu i zawodach.

Rywalizacji, której przejawem były dosłownie i w przenośni wojny na treningu.

Wojna ta się przejawiała z jednej strony artyzmem i wirtuozerią gry, z drugiej zdemolowanymi stołami, bandami i szafkami treningowymi.

Ich wspólne pojedynki na sali treningowej to już legenda polskiego tenisa stołowego.

Podejrzewam, że gdyby dzisiaj mogli stanąć do stołu to ich pojedynek byłby następną wojną.

Pansky i Orlowsky – czescy odpowiednicy tych znakomitych zawodników do dzisiaj wspólnie trenują i grają w tym samym klubie.

Nieraz byłem ich świadkiem ich treningów. Niejednokrotnie wściekli na siebie, obrażeni na cały świat na wychodzili z sali osobno. Ich głód sukcesu i chęć wygrywania mają magię do dziś.

Gdy jednak dziś widzę naszych najlepszych trenujących z komórką na stole, podjeżdżających pod salę dobrymi samochodami, wspaniale opalonych, tonących w żelu we włosach to ciągle widzę pasję czeskich wicemistrzów świata i urok tamtych spotkań z przeszłości.

Następna generacja z Luckiem Błaszczykiem i Tomaszem Krzeszewskim na czele kontynuowała dobre tradycje ich starszych kolegów.

Choć nie osiągnęli tyle co ich poprzednicy to jednak ciągle o polskim tenisie stołowym było głośno w Europie i na świecie.

Jest to niestety jedyna grupa, która wyszła spod ręki „systemu” i osiągnęła znaczące wyniki.

Co z kolei w tej generacji spowodowało taki sukces?

Grupa wykonała główną pracę pod okiem jednego dobrego, doświadczonego już wtedy trenera.

Trenera, który wcześniej miał doświadczenie w pracy klubowej w Gdańsku i w Szczecinie.

Zresztą jak potem Jurek Grycan (bo to o nim mowa) opowiadał, jego doświadczenia klubowe bardzo pomogły mu w pracy z reprezentacją juniorów i seniorów, których potem prowadził. Trenera, który mimo obowiązków trenera reprezentacji zawsze pracował z zawodnikami klubowymi. Trenera, który nie stronił od pracy z początkującymi.

Trenera, który miał świadomość, że na każdym poziomie pracy można się czegoś nauczyć i wzbogacać swój warsztat pracy.

W Polsce natomiast w większości wypadków od kilkunastu lat nowymi trenerami kadry zostają szkoleniowcy, którzy nie mają właściwie żadnego doświadczenia w pracy w klubach.

Od razu wrzucani na głębokie wody, otoczeni najlepszymi zawodnikami w kraju, skoszarowanymi w ośrodkach żyją w trochę nierealnym świecie.

Nie wiedzą co znaczy prowadzenie jednego i tego samego zawodnika przez 5-10 lat. Nie wiedzą co to pierwszy wygrany mecz wychowanka na WTK. Nie wiedzą jak trudno jest wychować medalistę MP jakiejkolwiek kategorii wiekowej itd.

Dopiero taki trener otrzaskany w rywalizacji klubowej, makroregionalnej, przygotowany metodycznie na każdy problem techniczny (bo go sam doświadczył w pracy ze swoimi zawodnikami) i taktyczny powinien pełnić najwyższe funkcje szkoleniowe w naszym kraju. 

W pracy z reprezentacją kraju niekoniecznie wielkie nazwisko zawodnicze musi być tym jedynym i najlepszym.

 Dirk Wagner – trener I zespołu Borusii Düsseldorf zaczął grać amatorsko grać w tenisa stołowego mając 17 lat. A najwyższa liga w jakiej grał w Niemczech to piąta liga.

 Może dlatego następna generacja z Danielem Górakiem i Bartkiem Suchem mimo świetnie zapowiadających się karier nie spełnia pokładanych w nich nadziei?

Na pracę z kadrą zasługują też ci, którzy latami udowadniali, że potrafią swoich wychowanków nauczyć grać w tenisa stołowego.

Może po epoce wielkich nazwisk zawodniczych czas na wielkie nazwiska trenerskie?

Zbyszek Stefański

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

NEWSLETTER

Zapisz się do newslettera i bądź zawsze na bieżąco

O nas

Portal www.time-out.pl powstał w głowie 2 osób Zbyszka Stefańskiego i Rafała Kurowskiego. Nie udało mi się ustalić dokładnej daty rozpoczęcia naszej działalności. ale po kolei....
Czytaj więcej

Na skróty

Facebook

Znajdź nas na Facebooku